Wójt i Wędrowiec

Wójt i Wędrowiec – autor Kazimierz Dymek

 

 Rządy cesarza Franciszka-Józefa dobrze kojarzyły się w społeczeństwie polskim.

Niezbyt represyjny system podatkowy, pełna liberalizacja językowa w urzędach, brak terroru policji politycznej, wolność zgromadzeń i stowarzyszeń i inne ulgi spowodowały, że Polacy z Galicji ukuli później powiedzonko: >Nie było to jak za Franciska<.

Faktycznie, austriacki cesarz już w XIX w. forsował koncepcję Europy Narodów, tyle tylko, że zjednoczonych pod berłem Habsburgów. To właśnie dlatego każdy naród żyjący w granicach cesarstwa miał prawo do własnego języka, posiadał sejmy krajowe i reprezentację parlamentarną w Wiedniu, a niższe urzędy zawsze obsadzane były przez miejscowych obywateli cesarstwa.

Najniższym urzędem jaki istniał w strukturze administracyjnej państwa, był urząd wójta. Wójt pełnił kiedyś podobne funkcje co dzisiejszy sołtys, a i można śmiało powiedzieć, że był pierwszą osobą we wsi. Na swoim terenie pełnił też rolę podobną nieco do funkcji dzisiejszego dzielnicowego. Dbał o porządek, rozstrzygał drobne spory jako rozjemca.

Tak było też i Głogoczowie.

Jako że wieś duża i bogata, to i wójtem nie mógł być byle kto. Zazwyczaj zostawał nim jeden z najbogatszych gospodarzy. Wójtowi przysługiwały różne uprawnienia: i te z urzędu i te tradycyjne, uznaniowe.

Pierwszeństwo we wsi to poważny honor, ale i obowiązek. Od wójta oczekiwano, a nawet wymagano, że będzie to człowiek prawy, sprawiedliwy, wrażliwy na ludzką niedolę, w razie potrzeby ochroni pokrzywdzonego. To wójtowi powierzano do rozstrzygnięcia sprawy sporne mniejszej wagi, które nie kwalifikowały się na wokandę sądów grodzkich.

Uważano jednak, że byle jakim problemem nie należy zawracać mu głowy, mówiąc: >No przecież do wójta nie pójdziemy<.

Powaga urzędu wymagała, aby piastujący taką godność nigdy się jej nie sprzeniewierzył, aby nie był człowiekiem małostkowym, zaczepnym czy zarozumiałym. Od wieków urząd wójta traktowano bardzo poważnie. Jednym słowem: >wójt to wójt< i zazwyczaj funkcję tą pełnił najzacniejszy we wsi gospodarz, niekiedy nawet dożywotnio.

Przełom wieków XIX i XX to ożywiony ruch pozytywistyczny w kręgach inteligencji krakowskiej, która odkryła i zaczęła mocno popularyzować lecznicze i krajobrazowe walory polskich gór.

Rozpoczął się prawdziwy boom i moda na odpoczywanie lub kurację w Krynicy, odkrywano Zakopane i urok pieszych wędrówek po górach, popularyzowano zorganizowane formy wypoczynku.

Osobami które chyba najmocniej zasłużyły się w tym zakresie to doktor Tytus Chałbiński i generał Mariusz Zaruski, twórca i pierwszy naczelnik Pogotowia Tatrzańskiego.

Wielu było takich, których zafascynował urok tatrzańskich krajobrazów, i to zapewne oni „wytyczyli” najkrótszy szlak z Krakowa na Podhale, nazwany później „zakopianką”. Początkowo podróż odbywano powozami, ale bywało że nawet pieszo.

***

Istnieje opowiadanie, że jednego razu taki właśnie entuzjasta pieszych wędrówek z Krakowa do Zakopanego, zatrzymał się w karczmie Osteria w Głogoczowie. Karczma ta, jak sama nazwa sugeruje, znajdowała się na skrzyżowaniu dróg: traktu cieszyńskiego i drogi na Myślenice i dalej.

Jak to w podróży i zapewne zmęczony, Wędrowiec usiadł przy stole, odłożył na bok sakwę, zamówił coś do jedzenia i picia. Usiadł z boku sali, nikogo nie zagadując.

Po dobrej chwili do karczmy wszedł, w towarzystwie kilku gospodarzy, Wójt głogoczowski. Kazali podać sobie gorzałki i żywo o czymś rozmawiali. Podróżny przyglądał im się w milczeniu.

Po pewnym czasie Wójt, czując na sobie wzrok nieznajomego, podszedł do jego stołu i bez zbędnych ceregieli zapytał obcesowo:

– Skądeście jesteście, WY DZIADZIE?

Tonem głosu i zachowaniem Wójt dał wyraźnie do zrozumienia i przybyszowi i innym, że oczekuje natychmiastowej i pokornej odpowiedzi.

Ironiczne spojrzenie Wędrowca i brak odpowiedzi spowodowały nie tylko irytację, ale wręcz rozsierdziły miejscowego urzędnika, który zapewne uznał, że >on jest na prawie<.

Samo pytanie z formalnego punktu widzenia może było i zasadne, a to dlatego, że wynikało ono z obowiązku wójta polegającego na kontrolowaniu i informowaniu władz o wszelkich podejrzanych osobach, kręcących się przecież w strefie przygranicznej.

Należy pamiętać, że granica między Cesarstwem Austrii i Rosją przebiegała niedaleko – tuż za Krakowem, a przenikanie agentury było w tamtym czasie czymś aż nadto oczywistym.

W skrajnym przypadku, i jeśli tak uznał, wójt mógł nawet zatrzymać podejrzanego i dostarczyć go do cyrkułu.

Mimo że forma pytania zadanego przez Wójta nie była może dla miejscowych zbyt pogardliwa, jednak dla Wędrowca zabrzmiała ona zbyt urągająco.

– Jakiż to ja dla Was „dziad”, gospodarzu? – odpowiedział wreszcie pytaniem na pytanie. – Nawet nie zapytaliście z kim macie przyjemność?!

Wyraźnym grymasem ust i wzruszeniem ramion gość dał wyraźnie do zrozumienia, że dalszą rozmowę uznaje za definitywnie skończoną. Nie odpowiadając na dalsze pytania, dalej popijał swoje piwo i pałaszował smakowitą jajecznicę.

W tej sytuacji głogoczowski Wójt uznał, że oto został wyraźnie zlekceważony przez jakiegoś tam „przybłędę”, że urażono jego urzędową – wójtowską dumę, i to jeszcze na oczach obecnych w karczmie gospodarzy. Uznał widocznie również i to, że nie może czegoś takiego puścić płazem. Doszło do ostrej sprzeczki, a nawet przepychanki.

Koniec z końcem głogoczowski Wójt, chłop rosły, wyrzucił z karczmy nieznanego sobie Wędrowca, dając tym samych do zrozumienia jemu i wszystkim obecnym, że on tu pan, i byle jaki nieznajomy nie będzie mu oponował.

– Nie po to mnie CYSORZ na wójtostwie posadził, żeby mi się tu byle kto stawioł – miał powiedzieć do zebranych gospodarzy, i kazał podać kolejną flaszkę wódki.

Cóż się jednak okazało?

Po kilku tygodniach Wójt otrzymał wezwanie do sądu do Krakowa, a z treści pozwu dowiedział się, że w karczmie naruszył honor i nietykalność kogoś bardzo ważnego.

Przegrał w pierwszej instancji i takoż apelację.

Grzywna, odszkodowanie, koszty adwokackie i procesowe, pochłonęły znaczną część majątku Wójta, który w efekcie sam stał się … dziadem.

Nie ma i nigdy nie było w Głogoczowie prawdziwych „dziadów”, bywały tylko, jak zapewne wszędzie, nieroztropne „dziadowskie” postępki, polegające na lekceważeniu kogoś zupełnie bez potrzeby.